Nie straszyć seksem

Z seksuologiem profesorm Zbigniewem Lwem-Starowiczem o problemach młodzieży z seksem rozmawia Agnieszka Fedorczyk

Agnieszka Fedorczyk: Na lutowej konferencji o zdrowiu i seksualności Polaków mówił Pan, że źródłem problemów z seksem wielu młodych ludzi jest edukacja seksualna w szkołach. Dlaczego?

Prof. Lew-Starowicz, seksuolog: Z zatwierdzonych przez MEN podręczników [pisała o nich Magdalena Środa w "Wysokich Obcasach" nr 43 - przyp. red.] młodzież dowiaduje się, że "badania wykazały, iż osoby rozpoczynające współżycie przed ślubem, częściej mają trudności z zawieraniem trwałych związków w przyszłości". Efekt? Dziewczęta boją się, że w przyszłości zostaną odrzucone przez chłopaka, z którym będą uprawiały seks.

Drugi przykład: w wieku dojrzewania masturbuje się ponad 90 proc. chłopców, to naturalne zjawisko. Podręczniki, na podstawie których prowadzi się lekcje przygotowania do życia w rodzinie, przekonują uczniów, że masturbacja to coś złego. W efekcie wielu młodych mężczyzn nie potrafi nawiązywać intymnych kontaktów z kobietami albo cierpi na kompleks onanistyczny.

Co to takiego?

To poczucie lęku i winy związane z masturbacją, przekonanie, że z niej biorą się wszystkie problemy. Konsekwencją są zaburzenia wzwodu i wytrysku. Mężczyzna pragnie nawiązywać intymne kontakty z kobietami, ale boi się ich. Do niedawna przypadki ciężkich zaburzeń wywołanych poczuciem winy z powodu masturbacji znane były jedynie z podręczników historii seksuologii.

Podręcznik zachęca do życia w ascezie seksualnej aż do ślubu. Czy to coś złego?

Rozwój seksualny powinien ewoluować, zaczyna się od dotyku, pocałunków, potem przychodzi czas na pieszczoty, w końcu - na uprawianie miłości.Według mnie to właśnie namawianie do ascezy jest przyczyną problemów dużej grupy moich pacjentów. Dzieje się tak, ponieważ asceza jest przez szkolne programy traktowana jako jedyny i wyłączny stan normalny i pożądany, a ci młodzi ludzie nie potrafią jej zachować. Żeby sprostać wymaganiom, chłopcy próbują przestać się masturbować, zaczynają walczyć ze swoją seksualnością. I wtedy zaczynają mieć obsesję seksu. Proszą mnie np. o leki na uspokojenie, które obniżą ich popęd seksualny.

Jest też druga grupa pacjentów, którzy mają obsesyjnie negatywne nastawienie do seksu. Plakaty, na których modelki są ich zdaniem zbyt rozebrane, kobiety w zbyt krótkich spódniczkach czy dopasowanych ubraniach wywołują w nich agresję. Wygłaszają skrajne poglądy, co powinno być zakazane w filmie czy reklamie, mają kłopoty w związkach, bo unikają pieszczot i czułości, odkładając je na później, po ślubie. Do gabinetu przychodzą bardzo niechętnie, przyprowadzani przez zaniepokojone partnerki. I wtedy okazuje się, że w gruncie rzeczy wszystkie sprawy związane z seksem - współżycie, pieszczoty, dotyk - wywołują w nich agresję. To są ci, którym pod wpływem szkolnej edukacji seksualnej "udało się" zmienić swoją seksualność, przestrzegać oczekiwanej ascezy.

Czy konsekwencje niedobrej edukacji dotyczą tylko mężczyzn?

Nie. Młode kobiety są z kolei opanowane przez lęk przed antykoncepcją. Nie wierzą w dobrą, skuteczną antykoncepcję, bo podręczniki wkładają im do głowy, że pigułki mają same szkodliwe efekty i powodują raka, a prezerwatywa przepuszcza wirusa HIV. Miotające nimi lęki prowadzą do spadku zainteresowania seksem, a w konsekwencji - do niemożności osiągnięcia orgazmu. Dziewczyny opóźniają moment inicjacji, a kiedy już rozpoczną współżycie, mają poczucie winy, boją się. Taki seks sprawia im fizyczny ból. Trudno tu w ogóle mówić o czerpaniu przyjemności.

No dobrze, ale podręczniki to nie jedyne źródło wiedzy o seksie. Są przecież pisma dla nastolatków, które aż kipią seksem...

Ale autorzy tych artykułów często przesadzają w drugą stronę. Dzieci i młodzież powinno się wychowywać seksualnie, a nie zakazywać i straszyć. A te pisma również nie wychowują. Bo podawanie trzynastolatkom instruktażu miłosnych technik oralnych jest niewłaściwe. Nie dlatego, że seks oralny jest czymś złym, ale dlatego, że trzynastolatki są za młode zarówno na uprawianie seksu, jak i na czytanie takich instruktaży.Natomiast rzetelna wiedza o antykoncepcji powinna być podana wcześnie, krótko przed wiekiem inicjacji seksualnej. W Polsce przeciętny wiek inicjacji to siedemnaście lat, więc moim zdaniem o antykoncepcji należy uczyć już piętnastolatki.

Jaka jest, Pana zdaniem, dobra edukacja seksualna?

Powinna być wobec seksu życzliwa. Co to znaczy? Że nie szerzy strachu, ale zarazem nie zachęca nastolatków do podejmowania współżycia. Można przecież powiedzieć licealiście: "seks jest piękny, ale zabierając się teraz do niego, musisz się liczyć z różnymi, także negatywnymi tego skutkami. To nie jest czas na to".Dobra edukacja seksualna uwzględnia aspekt psychologiczny, biologiczny i kulturowy uprawiania seksu, jest rzetelna i zgodna ze współczesnym stanem wiedzy. Powinna być oparta na sprawdzonych wzorach. Nie musimy układać własnych programów, możemy zmodyfikować, dopasować do polskich realiów dobre programy Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

Jakie są pożytki z dobrej edukacji seksualnej?

OWHO zbadała efekty pięćdziesięciu trzech programów edukacyjnych w różnych krajach. W Holandii i Skandynawii, gdzie nauczyciele nie straszą, ale uświadamiają; mówią o możliwościach antykoncepcji; uczą, jak rozmawiać o seksie; promują otwarte rozmowy rodziców z dziećmi - jest mało ciąż wśród nastolatek, spadła liczba aborcji, a przy tym nie obniża się wiek inicjacji seksualnej.Natomiast w Anglii, gdzie ograniczono się do zaznajamiania z metodami antykoncepcji, jest coraz więcej ciąży bardzo młodych dziewcząt.

Kto może pomóc młodym ludziom, skoro szkoła nie wychowuje seksualnie?

Rodzice. Gdy dzieci mają z nimi dobry kontakt, krzywda się im nie stanie. Rodzice z autorytetem mają decydujący wpływ na kształtowanie postaw swoich dzieci. Nie wszyscy jednak są otwarci, wolni od kompleksów. Ich dzieci, opierające się wyłącznie na wiedzy szkolnej - podręcznikowej i środowiskowej - mogą mieć kłopoty ze swoją seksualnością.

Opina MEN:

W tzw. podstawę programową kształcenia ogólnego wpisane są zajęcia z wychowania do życia w rodzinie. Ministerstwo Edukacji Narodowej zatwierdziło dziewięć podręczników do tego przedmiotu, z czego cztery są krytykowane przez seksuologów.

Jolanta Dobrzyńska, wicedyrektor departamentu kształcenia i wychowania MEN:

CBOS przeprowadził w czerwcu 1999 r. badanie o planach i aspiracjach życiowych młodzieży, w którym 57 proc. młodych ludzi uznało udane życie rodzinne za swój najważniejszy cel w życiu. Szkoła zatem powinna pomóc w przygotowaniu uczniów do pełnienia ważnych ról małżeńskich i rodzicielskich. Program ścieżki "wychowanie do życia w rodzinie" oparty jest na dyscyplinie naukowej "nauka o rodzinie". Przedmiot ten obejmuje elementy edukacji seksualnej, nie jest to jednak wyłącznie wychowanie seksualne. Wychowanie do życia w rodzinie prowadzone w polskiej szkole traktuje człowieka w sposób integralny. Uczniowi przysługuje godność, szacunek, wolność, miłość i troska, a jednocześnie z racji wieku, potrzeba zrozumienia siebie w wymiarze biologicznym, psychicznym, społecznym i duchowym. Nauczyciele pełnią wobec rodziców jako pierwszych wychowawców jedynie rolę wspomagającą, respektując wartości przekazywane w domu rodzinnym.

Przedstawiciele Ministerstwa Edukacji odmówili komentarza do zarzutów prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza

Copyright © Agora SA