Bianca-Beata Kotoro - psychoseksuolożka i terapeutka z Instytutu Psychologiczno-Psychoseksuologicznego Terapii i Szkoleń "BEATA VITA" w Warszawie

Dobrze, że obok nas nikt nie siedzi. Ktoś mógłby podsłuchać, że rozmawiamy o „tym” i o „tamtych” okolicach.

- I mógłby się na przykład zawstydzić.

Nic dziwnego - seks to przecież wstydliwy temat.

- To prawda. Mimo olbrzymiej seksualizacji przestrzeni społecznej seksualność jest tematem tabu i jednym z głównych narzędzi przepychanki politycznej. To się przekłada negatywnie na nasze kontakty społeczne w tej sferze.

W idealnym świecie dzieci już w przedszkolu powinny uczyć się słownictwa anatomicznego bez pomijania okolic intymnych, zarówno tej nomenklatury potocznej/prywatnej, jak i  naukowej. W końcu to w tym okresie poznają one wiele nowych zwrotów i potrafią przyswoić kilkanaście słów dziennie. Rodzice z fascynacją słuchają naukowych odkryć dziecka z tego okresu. Zachwycają się, jak powie np. „A wiecie, że w uchu jest kowadełko”. Ale z zupełnie odwrotną reakcją spotka się wypowiedź syna lub córki: „A wiecie, że dziurka w pupie to odbyt”. Dla dziecka to odkrycie jak każde inne, ale dla wielu dorosłych to alarm, że właśnie porusza się ono po sferze zakazanej. Skutki takiego postępowania rodziców obserwuję u wielu moich dorosłych pacjentek. Boją się wypowiedzieć „srom”, „cipka”, „wagina”. Nie potrafią opisać okolic intymnych. Mężczyznom taki opis przychodzi trochę łatwiej.

Ostatnio kolega wstawił na Facebooka zdjęcie fontanny, która jest rzeźbą przedstawiającą nagą kobietę z rozwartymi nogami i wydobywającą się z nich wodą. Pod zdjęciem wywiązała się dyskusja. Kolega zażartował, że pewnie fontanna przedstawiająca sikającego mężczyznę nie wywołałaby takiej wymiany zdań. Miał rację?

- Tak, w świecie sztuki, a szczególnie w świecie rzeźby, męskie genitalia nie budzą negatywnych emocji, a raczej nawet podziw, zachwyt. Również zasób słów na opis intymnych części męskich jest większy. Nie wstydzimy się powiedzieć: „Piękny Dawid i jego fallus”. Z dużo większą łatwością używamy słów „siusiak”, „penis”, „członek”. Jesteśmy bardziej oswojeni z tą nomenklaturą i nie mamy poczucia, że tych słów nie wypada używać.

Gdyby Polacy potrafili opisywać okolice intymne, to wstyd zniknąłby z ich sypialni?

 - Po części tak, bardzo by się mógł zmniejszyć. Bo odpowiednie i pozbawione oceny oraz wartościowania nazywanie swojego ciała to fundament. Jeśli nie ma tu tabu, to wstyd zmniejsza się lub w ogóle nie pojawia. Gdyby dzieci znały naukowe słowa na opis okolic intymnych, łatwiej przyszłoby im o tym mówić czy dyskutować w dorosłym życiu. Metaforyczne określenia proponowane przez wielu rodziców są dla dzieci zbędne i uciążliwe.

Nie ma co siusiaka nazywać „ptaszkiem” czy "flecikiem". Dzieci do jedenastego roku życia nie mają myślenia abstrakcyjnego. Potrzebują dosłowności i konkretów, a nie wieloznaczności. Takie owijanie w bawełnę może jedynie utrudnić im naukę i zrozumienie.

W dorosłym życiu metafory i porównania jak najbardziej. Wspaniale brzmi nazywanie sromu „kwiatem lotosu” lub „pierożkiem" czy „słodką babeczką”.

Gdy człowiek nie ma wiedzy, nie wie, jak nazwać daną czynność, rzecz, osobę lub zwierzę, często się zawstydza. To naturalne – krępuje się, że nie ma odpowiedniej wiedzy. Stara się wtedy swoją niewiedzę zatuszować śmiechem lub agresją. Powtarza sprośne dowcipy i wulgaryzmy o seksie zastępujące fachowe nazewnictwo i funkcjonujące potem jako prawda objawiona.

Gdy będziemy znali słowa, to nadal oczywiście sam kontakt seksualny może być dla nas wstydliwy, ale dużo łatwiej będzie ten wstyd przełamać niż wtedy, gdy tych określeń do opisu po prostu będzie nam brakować.

Może wtedy fontanna ze zdjęcia wstawionego przez pani kolegę na Facebooku byłaby bardziej postrzegana w kategorii sztuki, a nie dyskusji o seksualności. Przecież nie tak dawno, bo 30 lat temu, kobieta w Polsce nie mówiła jawnie o swojej seksualności. Kultura nie pozwalała jej stwierdzić: „Seks jest fajny, przyjemny, lubię go”. Wisłocka starała się to trochę zmienić.

Udało jej się?

- Na pewno była ważnym krokiem w tym kierunku. Dzisiaj rzeczywiście jest akceptowane, gdy kobieta mówi „lubię seks”, a nawet wymagane. To kolejny paradoks. Media i reklamy poszły dalej. Gazety, internet czy telewizja zaczęły stawiać na ten temat. Tylko że znów nie uwzględniają potrzeb kobiet. Gdy weźmiemy kobiecą gazetę, czytamy nagłówki krzyczące: „Masz prawo do siedmiu orgazmów”, „Masz być wyzwolona i pewna siebie”, „Seks powinien być dla ciebie najważniejszy”. Takie apele nie pomagają, one w kobietach wywołują jeszcze większe napięcie zamiast ulgi. Zaczynamy zadawać sobie pytania: „Czy jak nie mam kilku orgazmów, to jestem normalna?”. Każdy chce przecież spełniać założone społeczne normy.

Czego pani pacjenci wstydzą się najbardziej w trakcie aktu seksualnego?

- Kobiety wstydzą się najczęściej swojego ciała. Boją się, że mężczyzna lub inna kobieta podczas seksu skanuje ich każdą niedoskonałość. Szczególnie to dotyczy młodych kobiet. One dokładnie skanują swoje ciało i widzą w nim tylko wady.

Kolejnym wstydliwym tematem z zakresu seksualności są wydzieliny wydobywające się z okolic intymnych jak sperma czy śluz, ale też brak akceptacji dla potu czy śliny.

Dotyczy to kobiet i mężczyzn. Kultura zachodnia wpoiła nam, Europejczykom, że okolice intymne to brudne strefy na naszym ciele. One śmierdzą, brzydko wyglądają i zbierają się w nich złe bakterie. Tymczasem w innych częściach świata wagina była przez lata porównywana do kwiatu. Ma to zupełnie inny przekaz i inną konotację emocjonalną. Ten wstyd przed "brzydkim" zapachem pozostał do dziś.

Wielu swoim pacjentkom tłumaczę, że jeśli dbają o higienę okolic intymnych, badają się regularnie, nie mają infekcji bakteryjnej ani wirusowej, to ich zapach jest wręcz afrodyzjakiem dla partnera.

Bywa czasem, że na terapii zjawiają się pary, w których jedna ze stron akceptuje zarówno swoje ciało, jak i wydzieliny wydobywające się z niego, ale przeszkadza jej zapach partnera/partnerki. I najprawdopodobniej nie pocieszę par z takim problemem. Zazwyczaj trzeba poszukać innego obiektu. Zwierzęta się obwąchują. My, ludzie, też jesteśmy zwierzętami i zapach jest dla nas istotny. To coś, czego nie przeskoczymy, jeśli nie akceptujemy go u danego partnera. Ten naturalny zapach czystej skóry powinien być więziotwórczy, neutralny, a nie odpychający.

Czy do wstydu przed wydzielinami nie przyczynił się też kulturowy kanon "pięknej waginy"? Musi być biała, jędrna, pachnąca i gładka!

- W odpowiedzi na to pytanie narażę się swoim kolegom lekarzom wykonującym waginoplastykę. Operacje okolic intymnych ze względów "estetycznych" powinny być zakazane. Oczywiście wykonywane ze wskazań medycznych tak, tak i jeszcze raz tak. W sytuacjach, gdy narządy intymne zostały uszkodzone na skutek np. brutalnego gwałtu, wypadku samochodowego, leczenia onkologicznego. Ale z powodu mody na szablonowy wygląd narzucony odgórnie i wmawiania kobietom, że tylko to jest ładne i akceptowane - wobec tego mam w sobie wielki sprzeciw. Do takiego podejścia przyczynili się też po części lekarze puszczający oko do pacjentek po porodach naturalnych i mówiący: „Warto zrobić, by mąż potem coś czuł”. Czy rzeczywiście tarcie jest oznaką udanego seksu? Nie myślimy o tym, że kobieta, gdy odczuwa przyjemność podczas aktu seksualnego, rozluźnia mięśnie okolic intymnych i natura właśnie stara się unikać silnego tarcia. Niektórzy manipulują też kobietami, mówiąc im: „Jeśli masz zrobione policzki, to czemu koloru sromu czy odbytu nie zmienisz?”. Kiedyś na kongresie naukowym zaapelowałam o karanie takich postaw. Jeden z profesorów odpowiedział impulsywnie, że chyba sobie żartuję. Nie, nie żartowałam! Mówienie w ten sposób do osoby, która nie potrzebuje operacji ze względów zdrowotnych, jest przemocą emocjonalną. A przemoc emocjonalna w tym kraju jest tak samo karalna jak fizyczna. Między 2000 a 2010 r. w Ameryce pojawił się bum na wybielanie odbytu i jego okolic. Szkoda, że dziś nie ma jawności i popularności badań mówiących o tym, jakie były skutki zdrowotne tego trendu.

Pamiętajmy, że nasz mózg jest plastyczny i można wkleić mu wiele zasad i reguł. Jeżeli wmówi się ludziom, że kolor różowoczerwonawy, który jest naturalny, jest brzydki, to staramy się go zmienić zgodnie z uznawanym kanonem piękna.

Tylko później powrót do myślenia, że to, co naturalne, jest piękne, jest bardzo trudny lub niemożliwy. Niektóre przekonania utrwalają się przecież w głowach międzypokoleniowo i międzykulturowo.

To jak przejść przemianę podobną do Bridget Jones i przestać się zakrywać kołdrą po seksie? Jak pokonać wstyd w sypialni?

- To długi proces. Każdy przechodzi go oczywiście inaczej i pewnie zupełnie inne zachowania i praktyki mogą zmieniać dane nastawienie. Ale na pewno warto zacząć od wglądu w siebie. Zastanowić się, co mogło być przyczyną tego wstydu. Musimy mieć na to czas. A ćwiczenia polegające na patrzeniu na siebie nagą/nagiego w lustrze naprawdę działają. Warto stanąć przed nim i znaleźć takie obszary na ciele, które choć trochę lubimy i akceptujemy. Później dobrze jest się zastanowić, jak można w życiu codziennym te miejsca podkreślić, by były lepiej widoczne. I tym razem nie chodzi o narządy intymne. Jeśli np. lubimy swoje kolana, to może warto nosić trochę krótsze sukienki, jeśli to są dłonie, to można zakładać pierścionki podkreślające ich piękno.

Zachęcam też kobiety do analizy swojego ciała wieloma zmysłami. Zazwyczaj myjemy się w pośpiechu i automatycznie. Szybko nakładamy peeling lub krem. Polecam, by chociaż raz w tygodniu świadomie się myć i świadomie nakładać przysłowiowy krem. Warto sprawdzić, kiedy nam jest miło. Czy wolimy mocniejszy, czy słabszy dotyk, całą dłonią czy tylko palcami, a może gąbką? Warto nałożyć kosmetyk albo zrobić automasaż z uważnością i świadomością. Powiedzieć sobie głośno, że robię coś fajnego i dobrego dla siebie, dla swojego ciała.

Okolice intymne też oglądać w lustrze?

- Jasne. Warto uczyć się swojego ciała. Dla kobiet to ważny moment w życiu. Pięknie to pokazuje dokument „Monologi waginy”.

Z lusterkiem sprawdźmy i obejrzyjmy swoje miejsca intymne. A może przy tym oglądaniu pozwolimy sobie na to, aby dotknąć się i zobaczyć, jaki rodzaj stymulacji jest dla nas przyjemny. Aby po prostu i zwyczajnie mieć o sobie taką wiedzę.

Uważam, że to bardzo cenna znajomość. Bo każda kobieta ma swój indywidualny i niepowtarzalny srom - podobnie jak odcisk linii papilarnych.

Lustro wystarczy?

- To tylko wstęp, po akceptacji siebie przychodzi czas na kolejny etap. Jeżeli opanujemy sferę indywidualną, to można wejść w tę relacyjną z partnerem. Trzeba rozmawiać ze sobą. Pytać o to, co wzajemnie lubimy, a czego nie. Na ogół kobiety są bardzo poruszone w momencie, gdy konfrontują swoje wyobrażenia na temat własnego ciała z tym, co myśli ich partner - z jego rzeczywistymi opiniami.

Przestrzegam tylko, by pamiętać, że jeśli coś zaczynamy ćwiczyć, to na początku może to się wydawać nieporadne, trudne, sztuczne. Pojawia się poczucie, że to nam nie wyjdzie. Wtedy sporo osób się zraża. Taki proces pokonania wstydu będzie trwać. Nie zmienimy tego w jednej chwili. Przecież chodzić też uczymy się etapami. To nie jest tak, że dziecko nagle wstaje i już wie, jak to poprawnie, bez wywrotek robić. Jak chodzić i mówić lub podskakiwać na jednej nodze. To jest proces.

Pewnie zdarzają się takie sytuacje, że partner jest otwarty, ale partnerka już nie. Czy taka „otwartość” i zachęcanie do pokazywania ciała może pogłębić wstyd u drugiej strony, czy wręcz odwrotnie - działa pozytywnie?

- Każdy z nas jest inny. Ważne, jak przekazujemy naszą zachętę. Słowa mają moc. Weźmy mężczyznę, który od najmłodszych lat ćwiczy kajakarstwo, więc na co dzień spotyka się w szatni i na treningach z ciałami innych. Dla niego nagość to norma. Ciało jest narzędziem do wykonywania pasji. I jeśli spotka kobietę, która pochodzi z domu, gdzie nagość była tabu, czymś wstydliwym, to może być im razem na początku trudno. Partner powinien słuchać jej i nienachalnie zachęcać do ewentualnych zbliżeń przy świetle. Nie żartować z tej sfery, nie ośmieszać jej wstydu. Powinien zapewniać ją, że mu się podoba, że lubi jej ciało, jej zapach. Absolutnie nie zadziała naigrawanie się. Kilka śmiesznych, sprośnych żartów nie pozwoli się oswoić ze światłem podczas aktu seksualnego. Czasami to cienka granica między jednym a drugim sposobem. Ale partnerka nie powinna też oczekiwać od partnera, że będzie jej terapeutą.

Apeluję też do kobiet, że pokazywanie wciąż swoich wad i skupianie na nich wzroku drugiej strony nie ma sensu. Bo jak nagminnie pokazujemy i zwracamy na coś uwagę, to partner zastanawia się, czy ona tak powinna mieć, czy nie. Oczywiście, tu też jest ta cienka granica, bo czym innym jest kokieteryjne: „Misiaczku, nie jestem z siebie dziś zadowolona”, a w odpowiedzi usłyszy: „Ależ jesteś piękna, moja królewno”. Wszystko jest dla ludzi. Ale trzeba odróżnić, czy to jest element gry słownej, czy oczekiwanie, że nasz partner będzie miał kompetencje terapeuty.

Ma pani pacjentów, u których choroba stała się przyczyną pojawienia się wstydu podczas seksu?

- Wielu. Pracują oni nad akceptacją nowej sytuacji. Mam na przykład pacjentów z wyłonioną stomią. Stają oni przed trudnym zadaniem pogodzenia się z tym, że coś, co w normie jest z tyłu, teraz mam z przodu. Nagle cały układ wydalniczy jest na brzuchu, bez kontroli, zależny od woreczków. Dziś na szczęście sprzęt stomijny już nie ogranicza, pozwala na współżycie, dowolną aktywność jak basen czy siłownia, ale nadal stomia wyzwala blokadę psychiczną, przynajmniej na początku. Niektórzy mężczyźni po wyłonieniu stomii  mają problemy z erekcją i/lub z wytryskiem. Mierzą się z mitem i przekonaniami, że męskość to nie erekcja jak u osiemnastolatka, a wytrysk nie równa się orgazmowi.

Osoby sparaliżowane od pasa w dół też mogą mieć satysfakcję seksualną! Stymulacja małżowin, karku, szyi czy klatki piersiowej też może pobudzić i wyzwolić orgazm. Przecież to w mózgu mieszka nasza seksualność. Tam jest centrum dowodzenia.

Niesamowite czasami jest to, że to właśnie choroba pozwala pokonać wstyd. Dzieje się to z tego powodu, że dane osoby zatrzymały się i zrobiły wgląd w siebie. Poznały anatomię i fizjologię, a także swoje potrzeby na nowo i świadomie. Okazało się, że wiedza zmieniła ich przekonania. Pokonała stereotypy.

Powiedziała pani o chorobach, w przypadku których zmiana jest widoczna. A co z chorobami, których nie widać, jak np. nietrzymanie moczu lub zapalenie jelit? Łatwiej je ukryć?

- Raczej znaleźć wiele wymówek dla unikania seksu. Ale do tych wymówek, a dokładniej do powiedzenia „nie” sferze seksualnej, aż do wyleczenia problemu, też mamy prawo. Chciałabym, by każda kobieta pamiętała, że nie musi i nie powinna zmuszać się do sytuacji seksualnej. Zmuszanie się jest wielkim nadużyciem wobec siebie. Nie można próbować na siłę z przekonaniem, że to pomoże. Skutek będzie odwrotny.

Oczywiście jeśli chcemy uprawiać seks w trakcie trwania leczenia, to nic nie stoi na przeszkodzie. Partnerzy mogą wspólnie radzić sobie z wieloma problemami. Ważne jest wtedy zaufanie do siebie. Kładzenie na przykład podkładów medycznych na łóżku czy zbliżenie, ale pod prysznicem, gdzie woda ciągle leci. Jest wiele rozwiązań, które mogą stanowić nową składową jakość życia. Ważne jest tylko to, by była na to akceptacja po obu stronach.

Mam koleżanki, które nie mówią partnerom o trwającej infekcji intymnej, bo wstydzą się, że partner zniechęci się do seksu, nawet już po wyleczeniu problemu. Wstydzą się zapalenia. Wolą je ukrywać. A seks bardzo je boli i wcale nie chcą współżyć w trakcie leczenia.

- Jeżeli coś jest przyjemne, to ludzie lubią to powtarzać. Ale jeżeli się do czegoś zmuszają, to efekt jest odwrotny. Mózg dostanie komunikat: „Nie warto tego robić, bo to boli”. Nasze ciało jest mądre i może pogłębiać ból podczas seksu, by więcej do tej sytuacji nie dochodziło. Tak jak mówiłam – mamy prawo powiedzieć: „Nie, to mnie boli, nie mam teraz ochoty”. A partnerowi wytłumaczyć swoją chorobę. Powiedzieć, jaka może być jej przyczyna, jaki jest jej przebieg i leczenie.

Czasami to jest przecież konieczne. Ginekolodzy zalecają leczenie zarówno dla nas, jak i partnera. Ale jak zachęcić do wzięcia tej tabletki, gdy wstydzimy się samej choroby?

- Tak jak mówiłam, wyjaśniając daną przypadłość, chorobę. Najlepiej podczas takiej rozmowy być konkretnym i używać medycznego języka. Warto użyć argumentu „Lekarz powiedział…”. Pomóc też w takich sytuacjach powinni sami lekarze. Na pewno warto, by zrezygnowali z wypowiedzi typu: „Niech pani wspomni jakoś partnerowi, by wziął tabletkę”. Komunikat powinien być jasny: „Proszę pani, jest taka zasada, że w trakcie tej infekcji leczymy oboje partnerów. Tutaj to zapisuję”.

Ciągle o wstydzie rozmawiamy jako o czymś złym w sypialni. A czy on czasami nie jest dla par fajnym afrodyzjakiem?

- W zdrowych relacjach tak może być. Jakiś rodzaj wstydu wynikający na przykład z napięcia ze względu na to, że mamy na seks mało czasu albo jesteśmy w nowym miejscu, może dodać pikanterii. Lub chcemy po raz pierwszy poeksperymentować z jakimiś gadżetami... Jeżeli taki rodzaj pikanterii i wstydu partnerzy potrafią dobrze wyważyć i spożytkować, to mogą tym wspaniale przyprawić swoją seksualność. Podkreślam: przyprawić jak dobrą potrawę. A jak wiemy, każda z przypraw ma swoje właściwości i smak, ale wszystko zawsze zależy od proporcji i rodzaju połączeń, kiedy ich używamy. Nie wszystko do siebie pasuje. I nie zawsze mamy ochotę na pikantne i wyraziste smaki. Czasem wolimy słony, a czasem słodki... Czasem słyszę od pacjentek: „Wstydzę się, może lekko krępuję, gdy on mnie zaczyna dotykać i odpina stanik, a jednocześnie działa to na mnie bardzo podniecająco”. To skrępowanie pomieszane z pożądaniem, szczególnie na początku związku, jest dla niektórych właśnie tym afrodyzjakiem. Ale aby tak było, koniecznie musimy znać siebie i swoje potrzeby - wiedzieć, co lubimy, a czego nie.