Ze swoimi jednolicie czarnymi włosami przypominała szamankę. A potem zmieniła je na nienaturalnie białe. Do tego mocne makijaże, stroje jak z teatralnej garderoby. Kanciaste, wyraziste. Sceniczne power dressing, które w świecie męskiej dominacji ma podkreślać kobiecą siłę. Narzekała na nierówne traktowanie kobiet, ubezwłasnowolnienie, odmawianie intelektu.

– Przez całe lata słyszę ten sam argument: jak kobiety są takie zdolne, to gdzie te wielkie filozofki, poetki, malarki? Przecież kobiety nie miały możliwości tworzyć – mówiła.

A na scenie śpiewała: „Zakazy, nakazy, bądź taka, nie bądź taka/ Jeszcze śpię, a już czuję, że powoli wariuję/ Parada własnych twarzy we śnie mnie prześladuje”.

Każdego dnia tym nakazom – najpierw autorytarnej rzeczywistości PRL, a potem ogłupiającego konsumpcjonizmu – się wymykała. – Kora była taka odważna, taka silna, niewiele jest takich osób. Nazywamy ich artystami, bo nie patrzą na lajki, tabelki z forsą czy zachwyt na twarzach ludzi. Są tacy, jacy są. Mam nadzieję, że Kora czuła się wolna do końca – mówiła o niej pisarka Sylwia Chutnik.

Granice swojej wolności musiała wyznaczać już od wczesnego dzieciństwa. Jako czterolatka zamieszkała w prowadzonym przez zakonnice domu dziecka w Jordanowie. Nie byłą sierotą. Do domu wróciła pięć lat później, gdzie wkrótce zmierzyła się ze śmiercią ojca. A potem chorobą matki i alkoholizmem braci.

W dorosłym życiu niechętnie wracała do tych wspomnień. – Gdyby mi ktoś powiedział, że jutro umrę, nie płakałabym z tego powodu. Gdyby mi ktoś powiedział, że będę się mogła jeszcze raz urodzić i przeżyć znów swoje dzieciństwo, nie zgodziłabym się – mówiła siedem lat temu w jednym z wywiadów.

W wieku 20 lat wyszła za mąż. Była wtedy w ciąży. Z Markiem Jackowskim tworzyła nietypową parę. Mówi się, że lepiej im było ze sobą już po rozwodzie. To wtedy – mimo wszystko – zdecydowali się wciąż pracować razem. Przez lata byli przecież nie tylko małżeństwem, ale też artystycznymi partnerami, twórcami zespołu Maanam. Tak wspominała początki współpracy:

– Padałam ofiarą gitarzystów, zwłaszcza mojego pierwszego męża Marka. Gitarzyści lubią grać w wyższych tonacjach, w białym rejestrze, a dla mnie to za wysoko, mój głos to ciemniejsze rejestry. Dużo wysiłku kosztowało mnie śpiewanie w wyższej tonacji. A gdy stawiałam na swoim, to z kolei muzycy się burzyli, bo wszystko nagle trochę inaczej brzmiało i trzeba było to wszystko zharmonizować. Ale w zespole po prostu ścierają się talenty i trzeba walczyć o swoje.

W roku 1980, gdy Maanam gra na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu i porywa publiczność „Boskim Buenos”, Kora jest już ukształtowaną artystką. Trochę śpiewa, trochę krzyczy. Jest pewna siebie. „Wyzywająca, według ówczesnych standardów może nawet wulgarna, jednak zarazem kobieca i fascynująco tajemnicza” – pisał Jarosław Szubrycht.

Taka była przez całą swoją karierę sceniczną. Silna, wyrazista artystka. I taka kobieta. Nawet wtedy, gdy jej ciało słabło dotknięte chorobą nowotworową, rakiem jajników.

Apelowała do kobiet, by się badały, by nie odpuszczały, nie dawały się zbyć przez zajętych lekarzy czy bezduszny system. Podkreślała:

– Dla mnie to jest szalenie istotne, żeby kobiety wiedziały. Niech to dociera do jak największej liczby różnych ludzi. Gdybym już miała odejść z tego świata, to chciałabym, żeby coś do kobiet dotarło.

Odeszła dwa lata później, 28 lipca 2018 r., w domu na Roztoczu. Był przy niej jej ukochany partner Kamil Sipowicz.

„Wykrzyczała sobie wolność. Drapieżna, rebeliancka, bez opolskiego kiczu. Miała gdzieś władzę i układy. Stawiała się, płaciła za to” – napisała Manuela Gretkowska.

Magdalena Środa podkreślała, że w jej pokoleniu, osób urodzonych w latach 50. XX wieku, trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie potrafiłby zaśpiewać choćby kilku piosenek Kory. Nie tylko w tym pokoleniu, bo jej utwory się nie starzeją. Zostaną.

– Nie załapałem się na szczyty popularności Maanamu, to muzyka poprzedniego pokolenia – mówi artysta Bruno Althamer, który zaprojektował mural dla Kory w Warszawie. – Ale pewien sposób myślenia, ciągła uwaga i wgląd w otaczającą rzeczywistość, zachwyt nad światem to to, co łączy mnie z Korą – mówi.

Opowiada, że mural dla Kory to klasyczny portret połączony z motywem drzewa – kasztanowca, który rośnie tuż obok. – Poszedłem na miejsce, gdzie powstanie mural, jesienią. Kasztanowce, odkąd zachorowały, wcześnie zrzucają liście. To było jedyne gołe drzewo w okolicy. Rośnie tak blisko ściany, że musiało stać się częścią tej pracy. Dzięki niemu mural będzie reagował na pory roku, zmieniał się wraz z nimi, podlegał temu naturalnemu zegarowi, który bliski był również Korze.

„Wysokie Obcasy” tworzą szlak murali portretujących wyjątkowe kobiety, które zmieniły historię regionu, Polski czy świata. W tym roku ścienne malowidła pojawią się w trzech miastach Polski: we Wrocławiu odsłonięto mural Wandy Rutkiewicz, jednej z najsłynniejszych himalaistek świata. Zaprojektowała go Marta Frej. W Katowicach powstał mural dla doktor Jolanty Wadowskiej-Król, która ratowała dzieci przed ołowicą (projekt Andrzeja Wieteszki). W Warszawie w styczniu zostanie odsłonięty mural dla Kory. Zaprojektował go artysta Bruno Althamer. Mural powstanie przy ul. Nowy Świat 18/20. Więcej: wysokieobcasy.pl/kobietynamury