Wszędzie mają drobiny bawełny. W nosie, a pewnie i w płucach, nieznośny pył. Cierpią na żylaki kończyn dolnych, zwyrodnienia kostno-stawowe, choroby układu krążenia, nadciśnienie, niedokrwistość. A nade wszystko na nerwicę. W czasie swojej zmiany biegają wokół krosien, maszyn, stołów. Potem biegną po zakupy: w XIX wieku do oddalonego sklepu, na początku XX słabo zaopatrzonego, po wojnie w ogóle niezaopatrzonego, po roku ’89 niewiele kupują, bo nie mają pieniędzy.

Nie mają też głosu. Jeśli strajkują, to muszą znosić docinki o histerii, wyolbrzymianiu i roszczeniowości. Ich hasła są konkretne, a oczekiwania jasne.

W 1989 roku organizują marsz głodowy, biorąc ze sobą dzieci i trzymając transparenty z hasłami opisującymi ich straszną sytuację.

„Co mam mówić dziecku, gdy prosi o jedzenie?”, „Nie dzielić Polski, dzielić chleb”. Jeśli udaje im się wywalczyć podwyżki lub lepsze warunki pracy, to historia o nich zapomina lub likwidują ich zakład. Robotnice, włókniarki. Podpora przemysłu Łodzi, które ze względu na liczbę pracownic nazywane jest Miastem Kobiet. Tam, gdzie Władysław Reymont nie raczył spojrzeć w „Ziemi obiecanej”, reportaż interwencyjny zostawił w pół słowa, a podręcznik o PRL „zapomniał” napisać, trafiła Marta Madejska, autorka (i tu przymiotniki: wspaniałego, wstrząsającego, przełomowego itp.) reportażu o łódzkich włókniarkach pt. „Aleja Włókniarek”.

Czemu mamy pamiętać o łódzkich włókniarkach? Przynajmniej z trzech powodów.

Pierwszy to kwestia sprawiedliwości i pamięci tych kobiet. Łódź to miasto przemysłowe, które poniosło wszelkie skutki industrializacji – zarówno w warstwie ekonomicznej, jak i kulturowej. Co znaczyła dla kobiety przeprowadzka do miasta i pójście do pracy? Jak wyglądała robotnicza rodzina, w której ojciec i matka pracowali na trzy zmiany? Niezależnie bowiem od systemu politycznego los robotnic był ciężki – właściwie na skraju wyzysku i pogardy.

Przemoc seksualna, wykorzystanie fizyczne ponad siły i nędzne zarobki przy ekstremalnych warunkach pracy to lejtmotyw tych opowieści. Napisać: „Nic się w tej sprawie nie zmienia”, to nadużycie, ale nadal praca w fabrykach jest fizycznie wyczerpująca.

Drugi to poprawianie świadomości herstorycznej, to znaczy wykazanie, że przeszłość kobiet nie jest szeroko znana i komentowana. Mimo że większość z nas zdaje sobie sprawę z istnienia robotnic, to niewiele wiemy o ich życiu oraz o tym, jak zmieniało się ono na przestrzeni dekad. Oznacza to, że w wielu przypadkach zapominamy o wyróżnieniu doświadczenia kobiecego, wrzucając je do wspólnego worka z męskim. A to nie to samo, choćby ze względu na kwestie życia prywatnego, rodzenia dzieci i opieki nad nimi.

Wreszcie trzecim argumentem zachęcającym do zgłębienia historii łodzianek – choćby przeczytania „Alei Włókniarek” Madejskiej – jest prześledzenie historii polskiego rynku pracy i tego, jak od lat podział na „panów” (właścicieli fabryk, dyrektorów, partyjnych, polityków, prywatnych inwestorów, wreszcie likwidatorów) i „masy pracujące” (bezpłciowe, bezimienne i bez nadziei) jest wciąż aktualny.

Dodałabym do tej wyliczanki jeszcze jeden argument, może nazbyt emocjonalny: należy pamiętać o tych, którzy niczym powojenne włókniarki przedstawiane w propagandowych filmach i kronikach stanowią masę ludzkich ciał, która porusza ustami, ale nie słychać tego, co mówi. A głos tych ludzi może nas wszystkich czegoś ważnego nauczyć.

***

„KOBIETY WIEDZĄ, CO ROBIĄ” – 8 CZERWCA W ŁODZI

Podczas całego dnia wypełnionego panelami i warsztatami porozmawiamy o mocy i kreatywności, przedsiębiorczości i sposobach na dbanie o siebie. Wśród naszych gościń znajdą się między innymi Hanna Zdanowska, Małgorzata Kalicińska, Małgorzata Foremniak, Irena Santor, Karolina Korwin-Piotrowska, Dorota Goldpoint, Anna Bojanowska-Sosnowska, Julita Czernecka i Aleksandra Klich, naczelna „Wysokich Obcasów”. 10.00-16.00, hala Expo, al. Politechniki 4. Wstęp jest bezpłatny, ale obowiązuje rejestracja.