W przededniu pierwszej wojny światowej blondynki nosiły peruki, bo uważały swój naturalny kolor włosów za zbyt pospolity. Fryzura, podobnie jak strój, to prosty komunikat, jeden z najłatwiejszych sposobów na pokazanie, jakim się jest człowiekiem. W XX wieku kobiety korzystały z tej możliwości na potęgę.

Na początku XX wieku ideałem kobiety miała być drobna szatynka o matowej cerze pozbawionej koloru. Do świata mody powoli zaczął wkraczać minimalizm – kobiety w imię wygody powoli rezygnowały z misternych fryzur z podkładkami. Około 1912 roku zapanowała moda na noszenie peruk w  odcieniach kasztanowych – były one przeznaczone dla blondynek, które uważały swój naturalny kolor włosów za zbyt pospolity.

Masowe obcinanie, czyli tylko warkoczy żal

W latach 20. cała Polska oszalała na punkcie Jadwigi Smosarskiej. Gwiazdą została trochę wbrew warunkom: nie była wysoka, miała raczej szeroką twarz i małe usteczka, które lubiła podkreślać szminką w ciemnym kolorze. Wrażenie robiły za to chabrowe oczy i piękny, niemal hollywoodzki uśmiech. Choć nie wszystkie role aktorki przypadły do gustu krytykom, a Słonimski w wielu tekstach wyśmiewał „Trędowatą” Węgrzyna i Puchalskiego („nowa trędowata produkcja p. Hertza nie jest krokiem postawionym naprzód, ale wielkim biegiem sztafetowym w tył”), kobiety prosiły fryzjerów, by czesał je właśnie „na panią Jadzię”. W tamtych czasach długie włosy zaczęły uchodzić za niewygodne. Najmodniejsza długość? Magazyny nie miały wątpliwości: do ucha! Po tym, gdy francuski fryzjer Marcel Grateau wynalazł ondulację żelazkową (czyli prototyp dzisiejszej lokówki), panie z całego świata chciały nosić krótkie, nieco zadziorne loki, zupełnie inne niż w poprzednim wieku.Tak czesała się sama Polaire, a właściwie Émilie Marie Bouchaud, francuska piosenkarka i aktorka, która słynęła z niezwykle wąskiej talii (miała ponoć jedynie 40 cm), ale za to dużej, puszystej fryzury. Taką fryzurę nosiła także Zofia Stryjeńska, słynna malarka. Prekursorem czesania na chłopczycę był oczywiście Antoine Cierplikowski, skromny chłopak z Sieradza, który stał się światowej sławy mistrzem nożyczek. Jego zdaniem włosy miały być lekkie, krótkie i wygodne. W połowie dekady tak wiele kobiet obcięło swoje włosy, że prasa donosiła o „warkoczowym kryzysie”.

Wielki triumf blondu

W latach 30. modą zawładnęła trwała ondulacja. Choć sam zabieg nie należał do najbezpieczniejszych, a ówczesne tabloidy chętnie donosiły o licznych poparzeniach, kobiet to bynajmniej nie odstraszało – były w stanie ryzykować zdrowie, by chociaż na jeden wieczór przemienić się w królową loków. Włosy musiały także błyszczeć, dlatego Max Factor, twórca kosmetycznego imperium, wygładzał je swoim klientkom zwykłym pudrem do twarzy. Lata 30. to też wielki triumf blondu. Zresztą najlepiej zorientowane w trendach elegantki nosiły włosy w anielskim kolorze już pod pod koniec poprzedniej dekady. Tamara Łempicka, bywalczyni salonów i ulubienica europejskiej socjety, która twierdziła, że „bycie artystką usprawiedliwia każde postępowanie”, pod koniec lat 20. z wielką dbałością o szczegóły malowała wizerunki eleganckich blondynek, takich jak bohaterka obrazu „Kobieta w zielonej sukni”.

fryzury ślubne: lokifryzury ślubne: loki fryzury ślubne: loki

W latach 40. najmodniejsze były dwie fryzury: zaczesywane do góry loki, które panie upinały na czubku głowy, oraz paź z lokami uformowanymi nad czołem w postaci długich rurek skierowanych przekrojem do przodu i resztą opadającą na ramiona. Pod koniec dekady magazyny zaczęły lansować fryzurę à la Titus, czyli krótkie włosy – takie jak u cesarza Tytusa na słynnym popiersiu. Elegantki marzyły jednak raczej o gęstych, grubych włosach w stylu Rity Hayworth, największej femme fatale dekady.

Włosy, które się nie ruszają

W latach 50. modne włosy musiały być idealnie ułożone. Gdy Dior lansował swoje słynne wykwintne fale, żartowano, że „piękne włosy nie powinny się ruszać”. Modne stały się także końskie ogony – najpierw noszono je do strojów domowych, dopiero później stały się pełnoprawną fryzurą wyjściową. Pod koniec dekady zorientowane w trendach elegantki ścinały włosy na krótko, tak by było widać uszy i czoło. W „Przekroju” taką fryzurę nazywano elegancko „chryzantemą”, gdzie indziej raczej – „na Jasia głuptasia”. Tak obcięła się na przykład Halina Poświatowska. Prawdziwe szaleństwo z włosami rozpoczęło się w Ameryce wraz z modą na pudry i farby koloryzujące – pojawiły się więc pierwsze, często nieśmiałe próby farbowania włosów na liliowy, niebieski czy zielony. W Polsce było nieco skromniej – choć eksperymentatorek nie brakowało, wciąż za najbardziej eleganckie uchodziły włosy obcięte równo do ramion, koniecznie rozpuszczone.

Proste, bezpretensjonalne uczesania triumfowały także w latach 60. Oprócz klasyki dużą popularnością cieszyły się włosy wysoko wytapirowane, które odsłaniały najmodniejszy (przynajmniej według magazynów) fragment ciała tamtych czasów – czoło! Kobietom, które jednak nie chciały pokazywać całej twarzy, styliści polecali fryzury z grzywką wywiniętą na zewnątrz. Panie, które lubiły wzbudzać zainteresowanie, nosiły natomiast ogromne, wytapirowane koki. "Kociaki" (tak Marian Eile nazywał piękne dziewczyny trafiające na okładki „Przekroju"), a także te panie, które "kociakami" chciały zostać, regularne farbowały włosy na rudy, kruczoczarny czy fioletowy.

Włosy w stylu XXL

W latach 70. włosów musiało być dużo – jak u Anny Jantar lub dziewczyn z zespołu Abba. „Dziewczęta aspirujące do dobrego towarzystwa obowiązywało noszenie fryzury typu Farah Fawcett-Majors” – pisała Ewa Krasnodębska w barwnych wspomnieniach „Jak odkrywałam Amerykę” z 1983 roku. Nic więc dziwnego, że panie, których matka natura nie obdarzyła grubymi i gęstymi włosami, korzystały z dobrodziejstwa, jakim była modna wówczas trwała. Konia z rzędem temu, kto w starym albumie rodzinnym nie ma zdjęcia cioci czy innej krewnej z fryzurą „na Aniołka Charliego”.

''Dynastia''''Dynastia'' Fot. materiały prasowe

W latach 80. świat fryzjerski oszalał na punkcie fryzur lansowanych przez supermodelkę Lindę Evangelistę. Przełom przyszedł, gdy w telewizji wyemitowano serial „Dynastia” – kobiety marzyły, by mieć gęste, puszyste włosy, nosić błyszczące stroje i marynarki z watowanymi ramionami. Niby-luksus rządził też na polskich ulicach. Niemal w każdym miejscu Polski można było spotkać wówczas mnóstwo mniej lub bardziej udanych kopii Alexis, Krystle, Kirby, Blake'a i Adama Carringtonów. Serial oczywiście emitowano nad Wisłą z kilkuletnim opóźnieniem, więc, co było modne u nas, w Stanach uchodziło już za relikt. Nikt się jednak specjalnie tym nie przejmował...

Korzystałam z książek: „Historia Fryzur z zarysem historii ubioru europejskiego” i „Uparte serce. Biografia Poświatowskiej"