Nagroda główna - Anna K.

Zaczynając - jako młoda, niedoświadczona absolwentka - pracę w korporacji, spodziewałam się długich godzin pracy, stresu i tego, że zawsze będzie "nie dość dobrze". Do tego moją bezpośrednią przełożoną miała być Pani Prezes, kobieta z ogromnym doświadczeniem, specjalistka w swojej branży. Nie muszę dodawać, że trochę mnie to onieśmielało. Nie pomyliłam się co do tego, że praca w korpo jest wymagająca i muszę z siebie dawać 100 proc. Jest jednak małe "ale", które pozwoliło mi przetrwać  w tym samym miejscu już cztery lata: tym "ale" była właśnie moja szefowa.

Wymagając - inspirowała. Oczekując  - dawała od siebie. Perfekcjonistka w pracy - ale tak naprawdę zwykły, rozumiejący bliźniego człowiek. Brzmi to jak truizmy, więc podam parę przykładów: po roku pracy zaszłam w ciążę. Chciałam pracować jak najdłużej, niestety miałam problemy, przez które obecnie jestem mamą wcześniaka. Szefowa, zawsze wspierająca w moich rodzicielskich planach, zachęcała mnie do skupienia się na rodzinie. Jednocześnie mówiła, że firma czeka na mnie, ale dopiero jak ja będę chciała wrócić. Co więcej, zawalczyła o dofinansowanie na leczenie mojego dziecka, dzięki czemu o wiele szybciej zostało zrehabilitowane po długim pobycie w szpitalu. Po powrocie z macierzyńskiego nie czułam żadnej presji, że powinnam już zakończyć karmienie i wrócić do pełnego czasu pracy, to była wyłącznie moja decyzja. Kolejny przykład: szefowa znała swoją wartość, ale nie miała wybujałego ego, co pozwalało jej przyjmować krytykę. Nie bałam iść się do niej z negatywnymi uwagami, sugestiami zmian, bo nawet, jeżeli się z nimi nie zgodziła, to zawsze przemyślała i podała mi swój punkt widzenia. Czasami to zmieniało i moje zdanie! Zawsze jednak te rozmowy były stymulujące, stanowiły pobudzającą intelektualnie wymianę, a nie rywalizację. Inny przykład: szefowa widziała we mnie talent, osobę, na której rozwoju jej zależy. Chciała otworzyć mi takie ścieżki kariery, jakich pragnę, jednocześnie dzieląc się ze mną swoją wiedzą i radami - ale to mi zostawała ostatnie słowo. Obecnie nie jest już moją szefową. Podjęła decyzję o zmianie pracy, którą mi bardzo zaimponowała i którą udowodniła, że jest silną, choć wrażliwą i ludzką osobą (nie, nie wstydzi się łez i mówienia o emocjach, ale potrafi podejmować decyzje, do których trzeba mieć niesamowite jaja).

Po tych kilku latach zostanie moim obrazem wymarzonej przełożonej: ambitnej i stymulującej do rozwoju, inspirującej liderki, ale ludzkiej i nie zawistnej, osobiście zainteresowaną swoimi podwładnymi, nie traktującej ludzi jak robotów ani nie udającej, że sama nim jest. Myślę, że taki poziom "szefowania" wymaga niesamowitej samoświadomości, mądrości życiowej, pewności siebie, ale przede wszystkim POKORY. Bo osoba pokorna to nie ta ze spuszczoną głową. To właśnie taka osoba jak moja szefowa: pewna siebie, dumna, ale i potrafiąca powiedzieć szczerze "dziękuję" i "przepraszam".

***

Nagroda główna - Beata Weber

Kiedy w ubiegłym roku poznałam wyjątkową kobietę Marcelinę, była szczęśliwą panią prezes firmy założonej przez siebie 10 lat wcześniej. W międzyczasie stała się moją najlepszą przyjaciółką, powierniczką, kumpelką i... mentorką. Od razu znalazłyśmy wspólny język. Bardzo szybko nasze rozmowy stały się inspirujące i owocne. Ona - optymistka z ogromną ilością pomysłów.  Ja - realistka, otwarta na myśl o własnym biznesie i stanowczo sprzeciwiająca się pracy na etacie. Taki duet to naprawdę "żyzna gleba" pod udany biznes. Myślałyśmy podobnie: "Robić w życiu to, co lubimy"; "Mieć więcej czasu dla siebie i rodziny, więcej czasu na podróże i samorozwój". Dlatego, że ona była o milowy krok do przodu, a ja dopiero zaczynałam rozwijać myśl o własnym biznesie, otrzymałam i nadal otrzymuję od niej nieocenione pokłady doświadczenia, świeżych pomysłów i wiele wiele motywacji.

Ona nigdy nie mówi, że coś jest niemożliwe. Powtarza: "Możesz wszystko".  Uwierzyłam mojej przyjaciółce, poddaję się jej radom, mamy cudowne "mastermindy"! I udaje się! Założyłam własną firmę produkującą spódniczki, za parę dni mam pokaz nowej kolekcji, który wierzę, że spotka się z uznaniem widzów. Poznając Marcelinę zrozumiałam jak ważne jest przebywanie w inspirującym towarzystwie, kiedy ktoś ciągnie cię do góry, kiedy twój zapał opada. Nie sposób w takim towarzystwie poddać się, zrezygnować, wycofać. Nasze rozmowy dają ogromną dawkę endorfin i chęci do działania! Zdaję sobie sprawę, że jest przede mną jeszcze wiele pracy, aby marka zaczęła być rozpoznawalna, aby przekonać klientów do mojego produktu, ale odkąd poznałam Marcelinę widzę na jej przykładzie, że własny biznes jest do zrealizowania. Że marzenia trzeba realizować, a umiejętności, które się posiada wykorzystać w stu procentach. Dzięki niej przeczytałam wiele pomocnych książek biznesowych, poznałam mnóstwo źródeł, z których mogę czerpać wiedzę innych osób, które dzielą się w sieci doświadczeniem. Zmieniłam sposób myślenia, jestem przekonana, że sukces zaczyna się w głowie i zależy od naszej kreatywności, osób, z którymi przebywamy, myśli jakimi się karmimy, odrobiny szczęścia i umiejętność inwestowania pieniędzy.  Moje życie odmieniło się dzięki Marcelinie, a wraz z nim sposób mojej pracy, która nie jest przykrym obowiązkiem, a drogą pełną pasji, dzięki której życie nie toczy się tak po prostu, a idzie w określonym kierunku. Nie bałam się zaryzykować, teraz będzie tylko lepiej!

***

Nagroda główna - Paulina Łuczak

W pracy poznałam fantastyczną osobę, która swoją pozytywną postawą potrafi zarazić każdego. Ona pracowała w departamencie finansowym, ja w pionie sprzedaży. Pracowałyśmy w różnych miastach. Poznałyśmy się przez służbowego maila kiedy Sylwia odpytywała mnie (jak to księgowa) z poniesionych w moim pionie wydatków. Z tematów służbowych zeszłyśmy na prywatne. I jakoś się potoczyło. Chyba dlatego, że Sylwia jest wspaniałą osobą. Krakowianka. Z wykształcenia ekonomistka. Z zawodu trenerka osobista i coach. Z zamiłowania kinomaniaczka i społecznik. W młodości marzyła też o rajdach samochodowych, podróżach i studiach artystycznych. Pasje te pielęgnuje dziś hobbystycznie. Od kilku lat zajmuje się tematyką zarządzania różnorodnością w organizacjach. Doradza firmom w kontekście budowania zaangażowania pracowników. Odpowiada za projekty szkoleniowe i badawcze, wdraża kompleksowe rozwiązania związane z rozwojem pracowników. Zajmuje się także budowaniem strategii firm, strategii marek, rozwojem i wdrażaniem nowych produktów i usług w oparciu o metodologię design thinking m.in. w branży wyposażenia wnętrz oraz w branży konfekcyjnej. Przygotowuje do publikacji książkę opisującą jej największą stratę i jej ogromy ból. Wierzy w siłę partycypacji i marzy o świecie, w którym żadna grupa nie będzie pomijana przy podejmowaniu istotnych decyzji społecznych i politycznych. W oparciu o własne doświadczenie biznesowe oraz wiedzę w zakresie zarządzania i sprzedaży projektuje, przygotowuje oraz dostarcza projekty rozwoju kompetencji menedżerskich ze szczególnym uwzględnieniem kompetencji prezentacji i wystąpień publicznych zarówno dla członków zarządu jak i dla osób, które chcą przełamać swoje bariery podczas różnorodnych spotkań.

Przygotowuje rozwiązania szkoleniowe i doradcze dostosowane do specyficznych potrzeb klientów i przynoszące oczekiwane, mierzalne rezultaty. Jako trener i coach chce inspirować, wspierać, pomagać tak indywidualnym osobom, jak i organizacjom w osiąganiu pożądanych zmian, rozwoju wiedzy, umiejętności, postaw, osiąganiu celów, marzeń. Sylwia pokazała mi jak łatwo można zauroczyć się życiem. Od stycznia będę pracowała w jej przedsiębiorstwie. Przeprowadzam się do Krakowa. Sylwia przemeblowała mi świat i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa i bardzo doceniam, że zobaczyła we mnie potencjał. Jestem jej wdzięczna, że wyciągnęła mnie z korporacyjnego wyścigu na rzecz przygody.

***

Wyróżnienie - Agnieszka Rzońca

Renię - wtedy jeszcze panią Renatę - poznałam podczas praktyk studenckich, które odbywałam w szkole podstawowej. Została wówczas opiekunem praktyk z ramienia szkoły, gdzie pełniła funkcję pedagoga szkolnego. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że właśnie w moim życiu zawodowym nastąpi wielki przełom. Praktyki bowiem stały się bowiem początkiem naszej dalszej współpracy, a także trwającej do dziś przyjaźni. Renia zaraziła mnie swoją pasją oraz nauczyła wszystkiego, co najcenniejsze w pracy z dziećmi: jak rozbudzać ciekawość, jak zachęcać i inspirować do wyrażania swoich, przeżyć, uczuć, jak motywować, zachęcać by sięgali po głębokie pokłady wiedzy, jak poszerzać horyzonty i motywować do przekraczania granic.To dzięki niej rozwinęłam skrzydła, nabrałam pewności co do tego, że praca z najmłodszym pokoleniem jest tym, czym pragnę się zajmować w życiu. Pokochałam swój zawód całym sercem i nie wyobrażam sobie, abym mogła spełniać się zawodowo w inny sposób. To wszystko dzięki Reni - bo grunt, to właściwy wzór do naśladowania, a ja otrzymałam wówczas najlepszy z możliwych.

Renia to najlepsze,co mogło mnie spotkać na mojej zawodowej drodze.  Nieustannie dzielimy się wnioskami i wrażeniami z pracy z dziećmi, konsultujemy się na przeróżne tematy, radzimy, dzielimy radościami i troskami życia prywatnego. Jestem pewna, że gdybym na swojej zawodowej drodze nie spotkała Renaty, to nie stałabym dziś tu gdzie stoję, a praca z dziećmi (tak bardzo różnymi swoją drogą) nie dawała by mi tak wielkiej przyjemności. To wspaniała i niezwykle ciepła kobietka, która nawet nie zdaje sobie sprawy jak wiele dla mnie zrobiła i jak jestem jej za to bardzo wdzięczna. Bo wszystko to, czym się ze mną podzieliła czy to świadomie czy nieświadomie jest dla mnie cenne niczym diament, który teraz muszę szlifować i kto wie może kiedyś przekazać dalej. Pozostaje mi życzyć wszystkim osobom będącym na początku swojej zawodowej drogi spotkania tak fantastycznej kobiety jak Renata. Reniu, dziękuję!

***

Wyróżnienie - Alicja Kogowska

Rozpoczynając jakiś czas temu nową pracę, nie zdawałam sobie sprawy, że w tamtym momencie zupełnie się do niej nie nadawałam. Byłam z natury cicha, wycofana, a kontakt z obcym człowiekiem napawał mnie strachem. Trafiłam do działu handlowego międzynarodowej korporacji, gdzie telefon się urywał, a skuteczność niejednokrotnie nie opierała się na wiedzy, a na tzw. wygadaniu i uroku osobistym. Moja szefowa, typowa "silna babka", w męskim świecie nie wiele robiła sobie z mojej nieśmiałości. "Nie pisz maili tylko zadzwoń" słyszałam na początku. Zajęło mi to parę miesięcy, ale nauczyłam się, że osoba po drugiej stronie słuchawki nie jest taka straszna. Potem było: "zadzwoń, ale po to, żeby umówić spotkanie" i chodziłam na spotkania - najpierw z nią, potem sama. Paraliżował mnie strach, ale jako typ "zadaniowca" zmuszałam się do wykonania polecenia. Nie usłyszałam słowa pochwały. Sądziłam długo, że stara się mnie wychować z czysto egoistycznych pobudek - czegoś potrzebowała, ja byłam jej podwładną, więc miałam "dowieźć". I w takim przekonaniu żyłam, aż do pierwszego wyjazdu służbowego. Poleciałyśmy za granicę, aby spotkać się z szefami wszystkich szefów i przedstawić wyniki projektu nad którym pracowałyśmy już wiele miesięcy. W samolocie usłyszałam, że prezentację prowadzić będę ja, bo ona nie czuje się na siłach, jej angielski jest niewystarczający. Wściekłam się straszliwie i nie odzywałam się całą drogę. Ja też nie czułam się na siłach, a Szefową uznałam za sprytną i wygodnicką. Dotarłyśmy na miejsce, przedstawiła mnie jako osobę, która ma taki sam poziom wiedzy jak ona plus lepiej posługuje się językiem. Byłam zaskoczona, że tak otwarcie mówi o mojej nad nią przewadze. Przecież, wg. wszelkiej opinii, kobiety boją się innych kobiet, które mogą podkopać ich pozycję! Weszliśmy do sali, ja momentalnie oblałam się rumieńcem na samą myśl o tym co mnie czeka. Stanęłam przed wszystkimi najważniejszymi ludźmi w firmie i zaprezentowałam nasza pracę. Nie odkryłam w sobie wielkiego mówcy - kolana mi drżały, głos się trząsł, zapomniałam połowy słów, które znam po angielsku. Wracając taksówką na lotnisko byłam rozżalona, zła na siebie, na nią, na świat, na swoją pracę. Widziałam kątem oka, że mnie obserwuje i po chwili zapytała: "Wiesz, że jestem z Ciebie dumna? Świetnie sobie poradziłaś. Przekazałaś wszystko co trzeba było przekazać słuchaczom". Spojrzałam na nią zaskoczona, więc kontynuowała: "Nie katuj się, zdenerwowałaś się, każdy się denerwuje. Jeszcze nie dawno musiałam Cię wypychać do ludzi, a dziś stanęłaś przed sporą grupą i nie uciekłaś z krzykiem". Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że każe kolejne zadanie, które burzyło moje wewnętrzne bariery było zaplanowane i przekalkulowane. Dzięki mojej Szefowej jestem pewniejsza siebie i pracy i w życiu, cały czas się uczę, bo (co podkreśla) chce, żebym zdobyła jej wiedzę. Nie boi się, że będę konkurencją, bo nie rywalizujemy ze sobą, a współpracujemy, a ja już zawsze będę wdzięczna za uzyskaną naukę.

***

Wyróżnienie - Ewa Mierzejewska

Życie jest przepełnione niespodziankami i na każdym kroku nas zaskakuje. Tak było w tym przypadku. Byłam świeżo upieczoną absolwentką studiów prawniczych i przed swymi oczami widziałam siebie jako dobrze prosperującą panią adwokat.... Jednakowoż w mym małym miasteczku nie mogłam znaleźć pracy, a z przyczyn osobistych nie mogłam wyjechać z domu rodzinnego. Pewnego dnia w lokalnej gazecie znalazłam ofertę pracy dla opiekunki w domu spokojnej starości. Postanowiłam zaaplikować na to stanowisko, ku niezadowoleniu mych rodziców i szczęśliwie się dostałam! Pierwsze dni były dla mnie ogromnym wyzwaniem. Cały czas się uczyłam, a niektórzy mieszańcy domu starców byli naprawdę uciążliwi. Pewnego dnia, na mojej zmianie, kiedy po cichu popłakiwałam w socjalnym, podeszła do mnie starsza o 30 lat Pani Grażynka. Długo ze mną rozmawiała, a ja opowiedziałam jej swą życiową historię. I wtedy niczym anioł, otoczyła mnie swymi ochronnymi skrzydłami. To ona pokazała mi jak rozmawiać ze starszymi ludźmi, aby nie traktowali mnie jak intruza. To ona nauczyła mnie cieszyć się z tej pracy, pomimo tego, że wpisane w nią jest przemijanie, starość, choroby i śmierć. Dzięki niej uwierzyłam, że podjęłam dobrą decyzję. Dzięki jej dobrym radom, stałam się obok niej ulubioną opiekunką. To ona nauczyła mnie podchodzić do ludzi starszych z sercem! W końcu oni odwdzięczają się tym samym. Nie ma nic piękniejszego jak uśmiech siwej, schorowanej kobietki, którą z czułością trzymam za rękę! To jeden z magicznych trików Pani Grażynki, który zawsze działa. Ostatnimi czasy rozwijam się w tej pracy. stworzyłam zespół pieśni i tańca dla seniora, organizuje kółko teatralne. Chociaż Pani Grażynki nie ma na tym świecie, to jestem jej wdzięczna, że moja ścieżka zawodowa jest satysfakcjonująca. Duża w jej tym zasługa. Ostatnio do naszej załogi dołączyła niejaka, młodziutka Ania ;) Teraz ja jestem dla niej drogowskazem i pokazuję czego nauczyła mnie Pani Grażynka! I chociaż nie zarabiam milionów, to kocham to co robię. Chociaż nie pracuję w wyuczonym zawodzie, to dzięki Pani Grażce jestem spełnioną zawodowo niewiastą.

***

Wyróżnienie - Kinga Czerwińska

Inne kobiety zawsze kojarzyły mi się z rywalizacją, z podkładaniem nóg. Do czasu aż poznałam ją! Od kiedy przyszłam do nowej pracy Ela chętnie tłumaczyła mi kolejne zadania, nie bojąc się że przez to sama nie wyrobi się ze swoją pracą. Jednak uważałam czy to aby nie jest podstęp, a kiedyś jej życzliwość pryśnie. Jednak nadszedł taki dzień, kiedy na własnej skórze przekonałam się, że zdarzają się jeszcze solidarne kobiety, a Ela jest jedną z nich. Było to dzień po hucznej imprezie urodzinowej. Przyszłam do pracy trochę spóźniona, a zresztą tak bardzo bolała mnie głowa, że ne byłam w stanie nic zrobić... Jakże zestresowałam się, kiedy koło mojego biurka pojawił się szef, stwierdzając że nie wywiązałam się z nadesłaniem w terminie zleconych mi zadań i zaprasza mnie na rozmowę... Zupełnie zapomniałam o tych zadań! Myślami jeszcze świętowałam... I wtedy odezwała się Ela, złapała się za głowę i zaczęła gorliwie przepraszać szefa, że zapomniała mi kompletnie przekazać te zadania. Dostała od szefa tylko lekką reprymendę, jako że pracowała już najdłużej z nas uznał, że komu jak komu, ale jej w natłoku obowiązków mogło się to zdarzyć. Gdy zapytałam jej dlaczego to zrobiła, powiedziała: "przecież wiem jak się dzisiaj czujesz, daj spokój, trzeba sobie pomagać". Od tamtej pory nie tylko terminy oddania zadań zaznaczam w kilku kalendarzach, ale i czekam na okazję, kiedy będę się mogła Eli odwdzięczyć! :)

***

Wyróżnienie - Anna Bojanowska

Wiele lat temu, gdy trafiłam do korporacji, byłam młoda i przestraszona. Myślałam, że muszę być perfekcyjna, zanurzyć się "po uszy" w pracy i nikomu nie nadepnąć na odcisk, by wszystkich zadowolić. Ta strategia wcale nie działała. Zaczęto mnie traktować jak- tę od "przynieś-odnieś-pozamiataj". Czułam, że nie traktuje się mnie poważnie, a mój młody wiek stał się kulą u nogi. Ktoś jednak, w morzu pełnym harpii, podał mi rękę. Była to menedżer na wysokim stanowisku, dobiegająca pięćdziesiątki, która po jednym ze szkoleń, zaprosiła mnie na rozmowę. Byłam pełna złych przeczuć. Zastanawiałam się co złego zrobiłam, wiedziałam, że na pewno coś zrobić źle musiałam choć tak naprawdę moją pracę wykonywałam perfekcyjnie. W zaciszu gabinetu ta menedżerka okazała się przystępną kobietą i dobrym człowiekiem. Spotykałyśmy się raz w tygodniu, została moim coachem, mentorem. Mogłam jej powiedzieć o wszystkim, a ona korzystając ze swego doświadczenia, pokazywała mi sprawy w odpowiednim świetle. Pod jej wpływem zapisałam się nie tylko na szkolenia, w których warto było wziąć udział, ale wzrosła moja pewność siebie. Wyrażało się to nawet w wyglądzie. To ona kazała mi porzucić perfekcjonizm, który mnie wykańczał i nauczyć się odmawiać osobom, które nie powinny mi narzucać co mam robić. Z miesiąca na miesiąc zmieniałam się. Przestałam się bać, czuć się gorsza. Weszłam nawet w konflikt słowny z kimś i wcale się nie wycofałam. Wygrałam. Na różnych spotkaniach pewnym głosem zaczęłam mówić, przedstawiać swoje propozycje. Ludzie zaczęli słuchać mnie z szeroko otwartymi oczami i zaciekawieniem. Okazało się, że mam dużo do powiedzenia, a nawet potrafię zaradzić problemom, z którymi oni się borykają. Zaczęto mnie doceniać, chętnie ze mną rozmawiano. Stałam się osobą pożądaną i zaufaną w pracy. Zawdzięczam tej kobiecie naprawdę wiele. Przekazała mi wiedzę i umiejętności, których musiałabym uczyć się przez lata. Po kilku latach odeszła z firmy, ale nadal mamy kontakt. Dziś to ja jestem na podobnym jak ona wtedy stanowisku. Widząc młodych absolwentów, mam do nich dużo empatii i doceniam ich zaangażowanie. Wiem, że najważniejsza jest atmosfera, bo to ona sprawia, że ludziom chce się coś wspólnie robić. Cieszy mnie, że kobieta podała pomocną dłoń kobiecie, bo wcześniej wydawało mi się to wręcz nierealne. Dziś mam duże zaufanie do innych kobiet, łączy mnie przyjaźń z wieloma, w tym z własną siostrą. Girl power!

***

Wyróżnienie - Małgorzata Domagała

Jestem młoda. No, może trochę inaczej młoda niż byłam 30 lat temu, gdy rozpoczynałam pracę zawodową, ale to przecież nie ma znaczenia. Najdziwniejsze dla mnie jest to, że wyjątkowo dobre samopoczucie zawdzięczam huraganowi. Takie silne wiatry, które potrafią poprzestawiać wszystko na swojej drodze, mają imiona, mój nazywa się Ania. Przez długie lata pracy systematycznie pakowałam nowe okazy do worka z doświadczeniem, umiejętnościami i wiedzą. Byłam w tym naprawdę dobra. Kolejne sukcesy, awanse, podwyżki. Aż przyszedł dzień, w którym wszystko przestało się liczyć. Ogromna tragedia na kilka lat wyłączyła mnie z aktywności zawodowej. Powrót był trudny. Zaczęłam realizować kolejne wyzwania. Nie było w tym jednak dawnej wirtuozerii. Nie było tej radości, która przenosiła góry. Było tylko solidne rzemiosło. Zastanawiałam się, czy nie pora się wycofać. Dwa lata temu plątanina zawodowych spraw doprowadziła mnie do Ani. A potem to było jakoś tak… Najpierw zauważyłam, że ona lubi rozmawiać o moich pomysłach. To sprawiło, że znowu zaczęłam się przykładać do dopracowania planów. Potem okazało się, że ona nie stawia pytania, czy je realizować, ale kiedy i jak? Proponowała zupełnie nowe dla mnie techniki pracy. Moja wiedza i kreatywność zostały wykorzystane na potrzeby najnowszych technologii. Huragan Ania tak silnie dmuchnął w moje żagle, że popłynęłam. Znowu odczuwałam radość tworzenia. Chciałam się tą radością dzielić i wciągnęłam Anię do samodzielnej pracy. Stawiałam przed nią coraz trudniejsze zadania. Pracowałyśmy wspólnie i nie potrafię powiedzieć, kto kogo uczył, kto kogo wspierał, kto komu dodawał energii? Nie wiem, czy ten wiatr sprawił, że zaczęłam wirować? Czy moje wirowanie wywołało tak silny ruch powietrza. Najważniejsze, że wszystko się nadal kręci. I niech tak trwa. Poznałam to cudowne uczucie, gdy uczeń przerasta mistrza. Mam ogromną satysfakcję, że moja wiedza i doświadczenie są znowu przydatne dla mnie i kogoś jeszcze. Wiem, że nie przepadną, gdy jednak zdecyduję się zakończyć pracę. Mam cudowną córkę, która przejmie kiedyś wszystko, co robię w życiu prywatnym. Mój kapitał wiedzy zawodowej już teraz przejmuje Ania. Wierzę, że za 30 lat znajdzie kogoś, komu będzie mogła podać go dalej. Życzę wszystkim Czytelniczkom WO, by w trudnych chwilach zakręcił nimi taki huragan. To cudowne uczucie.

***

Wyróżnienie - Justyna Rzeźnicka

W początkowym etapie mojej drogi edukacyjno-zawodowej spotkałam kobietę, która na zawsze odmieniła moje życie. Była ona osobą, którą niezwykle podziwiałam, szanowałam i marzyłam o uzyskaniu podobnych sukcesów w życiu – była to moja wykładowczyni ze studiów. Stworzyła mnie ona w każdym sensie tego słowa, jeśli chodzi zarówno o sprawy zawodowe jak i nawet te przyziemne, codzienne, to dzięki niej jestem dziś osobą nieustannie pogłębiającą wiedzę i udoskonalającą swoje umiejętności, wskazała mi drogę, którą każdy człowiek powinien kierować się w życiu, dawała mi drobne lekcje i rady, o których być może nawet już nie pamięta, a które już zawsze będą tkwiły w mojej pamięci. Zawsze zadziwiało mnie jej ciągłe zachęcanie do systematyczności, ciężkiej pracy, oraz odpowiedzialności, co jest nie lada wyzwaniem, bo trzeba wiedzieć w którym momencie usunąć się w cień i pozwolić popełnić błędy i wyciągnąć odpowiednie wnioski. To ona nauczyła mnie też bycia niezwyciężoną kobietą o nigdy nie gasnących aspiracjach, powtarzała mi, że nie wolno się poddawać, że zwycięzcy nawet po porażce walczą dalej, aż osiągną sukces. Wpajała mi, że wszelkie ograniczenia nakładamy na siebie sami i jeśli naprawdę czegoś mocno pragniemy, żadna siła nie jest w stanie nas zatrzymać. Mając, więc tak solidne podstawy i głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, samodzielności, konieczności nieustannego samodoskonalenia, a co za tym idzie pewności siebie i wiary we własne możliwości, już od początku mojego rozwoju zawodowego byłam najlepszą studentką, a teraz pracuję jako tłumacz konferencyjny i pisemny w biurze mojej ulubionej pani profesor, która jak twierdzi zatrudniła mnie z największą radością i dumą. A dzięki jej wsparciu, życiowej mądrości i niesłabnącej wierze w moje możliwości, z niezłomnością i samozaparciem wspinam się jeszcze wyżej, w dążeniu do uzyskania uprawnień tłumacza przysięgłego oraz tłumacza w zakresie języka prawniczego. Dzięki niej wiem, że wszystko jest możliwe, nawet niemożliwe! :)